wtorek, 13 marca 2018

Jeden dobry powód dla którego za rok dwa razy zastanowię się nad jechaniem na Kolosy

Bukareszt.
Tak wygląda połowa marca w Europie Środkowej.
To NIE jest pogoda na outdoorowe kolejki.


Miałam ostatnio taki sen:

Jest rok 2019, jestem na Festiwalu Podróżniczym Kokosy. Festiwal odbywa się w Łodzi, albo w Warszawie, albo nawet w Radomiu, trudno, grunt, że każdy kto chce może na niego dojechać z dowolnego zakątka Polski w maks 4 godziny. Festiwal jest biletowany, bo dobra organizacja i dobre sale kosztują, ale za to każdy wie na jaki pokaz wejdzie a na jaki nie. Młode pracujące japiszony płacą więcej, emeryci i studenci mniej, a sprzedaż jest i stacjonarna i internetowa bo ważne jest też, żeby każdy obdarzony dobrym refleksem mógł wejść.

Podobno ludziom śni się to, co przeżyli przed snem, ale ja mogę poręczyć, że to nieprawda, bo mnie spotkało zgoła coś innego. Po Kolosach 2018 zostałam spytana przez moją koleżankę która prezentacja podobała mi się najbardziej, a ja mogę powiedzieć tylko, że najbardziej zapadła mi w pamięć ta najdłuższa, czyli "Plecy człowieka przede mną w kolejce do Gdynia Areny". Chociaż właściwie był to raczej dramat, w jednym ale za to bardzo długim akcie, w którym emocje osiągały niesamowite amplitudy, od Ooo, wpuszczają do O nie, tylko siedem osób. Gdyby to chociaż było jakieś Lazurowe Wybrzeże a nie Polskie Szaro Bure, to moglibyśmy sobie w tej kolejce leniwie popalać Gauloisy i oglądać dziewczęta na skuterach w typie Brigitte Bardot (dziewczęta w typie, a nie skutery), a tak to zostawało nam tylko patrzenie wzajemnie na swoje wkurwione mordy oraz na telebim, który było widać ale nie słychać. 

Nie wiem, co Wam poradzić drodzy organizatorzy Kolosów. Wiem, że przyjechałam na cały weekend, w samochodzie spędziłam razem 9 godzin, ściągnęłam do Gdyni ukochanego, siostrę i najlepszą przyjaciółkę, zarezerwowałam nienajtańszy nocleg, a wszystko po to, by oglądać plecy ludzi w kolejkach. Wiem też, że z każdym rokiem jest coraz lepiej, ale tempo wprowadzania dobrej zmiany (hehe) jest nieprzystające do tempa wzrostu ilości publiczności. Od pewnego punktu krytycznego trzeba przeformułować imprezę, po prostu. Może warto pogadać o tym jak trudną sztukę opanowania masowej publiczności ogarniają festiwale filmowe. To już nie jest slajdowisko dla 300 giewonciarzy i włóczykijów. Teraz tak naprawdę jesteśmy stawiani przed opcją "Koczowanie od 5 rano i Kolosy w Arenie", albo "Koczowanie od 7 rano i Kolosy w PPNT" i biada temu, kto ma taką fanaberię, żeby obejrzeć coś w obu miejscach. 

Z plusów: rozumiem w końcu moją mamę i prehistoryczne komunistyczne historie o siermiędze i kolejkach w mięsnym, w których jak się doszło do końca to i tak się zastawało puste haki. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz