wtorek, 26 kwietnia 2016

#4: Done!



Dang! Done! Cherry blossom in Bonn.

Dear God, what did I have to go trough, in order to see these trees. First, I had to get to Berlin on an overnight coach route. The combination of factors, such as unnumbered seats, including only four VIP ones on the front of the bus, with extra leg space, and the prospect of 9 hours on the bus, made me fast, agile like a lynx and ruthless towards old ladies.

On the German bus, for a change, everything was in Ordnung, seats had numbers and I got the VIP one, next to the driver. It turned out, however, that together with the extra leg space, one gets also 7 hours of free forced conversations in German, the language of love, with the captain of that vessel, who in the same time, was very outspoken about the skills of other drivers. 

When I knocked the door of Kirsten's, my CouchSurfing host, apartment, I was able to tell every German driver what I think about their driving in their mothertongue. Kirsten soothed my linguistic-automotive trauma with a pile of asparagus with sauce hollandaise, which I don't think was a coincidence. Kirsten pays her bills with rummaging into people's brains, I'm pretty sure she must have read some neuroscientific article about the positive influence of asparagus on treatment of traumas. 



I fully recovered after I saw Bonn's Old Tow, so pink, so cute, so kawaii, full of the candy floss of cherry blossom, that I was a bit dissapointed that no one started singing and dancing to the choreography that everybody knows. Maybe it's because we were there with half of Singapore and Singapore doesn't seem like a very dancey place. 





Still. It was totally worth it. So pink, that the six-years-old in me was getting crazily happy. 







sobota, 23 kwietnia 2016

Polak robi dobro



Ojej.

Właśnie wróciłam z 5CrowdUpu, imprezy zorganizowanej z okazji piątych urodzin polakpotrafi.pl i nie mogę, no. Pęknę, jak się nie podzielę. Do zeszłego tygodnia miałam mgliste pojęcie o tym, na czym polega crowdfunding, a teraz jaram się. Jaram się jak pochodnia tym, jakie ludzie mają super ekstra pomysły i jak one na serio się dzieją, tu, w tym kraju, gdzie niedasię, paździerz i ujemny kapitał społeczny. 

Jadłam nieziemski katering, serwowany przez niepełnosprawnych profesjonalistów z Dobrej Spółdzielni Socjalnej i nie piszę, że było pyszne, bo trzeba chwalić niepełnosprawnych, tylko dlatego, że wrapy z sosem bazyliowym wryły się w pamięć moich kubków smakowych. Gadałam z chłopakami, którzy w swoim garażu robią rzemieślnicze stuprocentowo polskie motorowery Kosynier (co za nazwa!) a w wolnych chwilach zdobywają za swoje cacka zagraniczne nagrody. Biłam brawo jak dziewczyny z projektu Budujemy Szkołę w Nepalu odbierały nagrodę w kategorii "dobra zmiana" (akhem). Przybijałam piątkę z Aleksandrem Dobą, który w wieku 69 lat nie jest w stanie odebrać nagrody bez skakania po scenie.

Siedzę na kanapie i ciągle przeżywam. Byłam na 5CrowdUpie, bo miałam zaszczyt reprezentować tam projekt Tatende, prowadzony przez Tomka Michniewicza, z którym współpracuję przy różnych rzeczach od ponad siedmiu lat. Sześć lat temu, podczas zbierania materiału do tekstu o kłusownikach, Tomek trafił do rezerwatu Imire w Zimabwe. Rezerwat Imire, prowadzony przez rodzinę Traversów to tak naprawdę duża farma, utrzymująca się z uprawy kukurydzy, wiecznie pod kreską, bo wszystkie przychody przeznaczane są na ochronę zwierząt, szczególnie czarnego afrykańskiego nosorożca. Brzmi sielsko, co? Afryka, farma, nosorożce. Błąd. To jest codzienna, żmudna i śmiertelnie niebezpieczna walka niedoposażonej garstki ludzi przeciwko regularnym oddziałom kłusowników. Róg nosorożca, po który przychodzą, osiąga na czarnym chińskim rynku cenę 70 000 zł za kilogram, więcej niż koks. Kłusownicy mają AK47, Imire - strażników w dziurawych kaloszach. Projekt Tatende stawia sobie za cel, by ta walka była przynajmniej trochę bardziej wyrównana, a CrowdUp docenił to, nominując go do nagrody w kategorii "dobra zmiana".

Nie mogę, no. Siedzę na kanapie i staram się emocjonalnie ogarnąć tę ilość dobra, którą generują ludzie z pasją i finansowym wsparciem całej reszty z nas, która nie jest w stanie wykrzesać z siebie aż takiej energii do działania. I myślę sobie, że to wszystko jest bardzo, bardzo dobre. I że jak mi kiedyś będzie źle i zdarzy mi się zwątpić dokąd zmierza ludzkość, to poczytam sobie polakpotrafi.pl.